kiedy mnie nie było, ucztowałam rozmaite święta kalendarzowe.
czasem prywatnie, czasem służbowo.
i tak w kolejności (nie)alfabetycznej był tłusty czwartek (pączków zjadłam niewiele,
ponieważ spośród wszystkich słodyczy najbardziej lubię śledzie).
dzięki temu nie musiałam robić 100 pompek, 200 przysiadów i 300 skłonów wraz z Ewą Chodakowską.
później były walentynki. spędziłam je w pracy, oglądając dość słaby spektakl w wykonaniu aktorów dwóch.
(mam dylemat, czy wystawiać im recenzję w niepochlebnym tonie, czy chłopaków oszczędzić).
od MężaMegoNieromantycznego nie otrzymałam wiklinowego kosza herbacianych róż,
ani zwiewnej bielizny w kolorze młodego wina, ani choć kartki z obfitym sercem
i fikuśnym napisem miłosnym w wersji anglojęzycznej.
i vice versa zresztą, bo nie obchodzimy, nie lubimy, kochamy się codziennie (mniej lub bardziej zresztą) ;)
ostatki spędziłam w domu, nieświadoma że są.
no cóż, taka ze mnie przebojowa babka.
popielec.
tak tak, głowę sypię sobie popiołem, obiecując, że częściej będę tu gościć.
No ba że trzeba. Poświętować i popiołem nieco przyprószyć dla efektu.
OdpowiedzUsuńchyba dla efektu cieplarnianego ;)
UsuńWygląda na to, że obie jesteśmy takie imprezowe w lutym ;-)
OdpowiedzUsuńA chłopaki chociaż obiecujący byli?
aktorsko tak :)
UsuńU mnie bylo bardzo podobnie:-) Fajowe oswietlenie na ostatniej fotce- to ze spektaklu?
OdpowiedzUsuńAmeli
tak :)
Usuńno tak jakby podobnie mam ))))) prawie we wszystkim ;)
OdpowiedzUsuńczyli między nami, przebojowymi babkami ;)
Usuńhaha, nawet nie wiedziałam, że tyle świąt w lutym było! i w dodatku celebrowałam Św. Walentego li i jedynie. chińskim żarciem - nie wiem, czy się liczy.
OdpowiedzUsuńeee, chyba się nie liczy, ale ja specem w ww. materii nie jestem ;)
Usuń